Pontonierka
Pamiętam, gdy na Odry brzegu
Stanęli chłopcy w dwuszeregu.
Młodzieńcze twarze opalone,
Pełne powagi i skupione.
Dowódca stawia im zadanie:
W ciągu godziny most niech stanie
Z pontonów parku Te Pe Pe.
Każdy do pracy aż się rwie.
Lecz na komendę trzeba czekać,
Nikt tu nie myśli aby zwlekać.
Wystrzał i raca pnie się w górę,
Prawie ociera się o chmurę.
A tu na dole ruch i krzyki,
Zawyły na starach silniki, .
Pontony zrzucają na wodę
W chłodną, deszczową niepogodę.
Wskakują chłopcy na pontony,
Niejeden jest już przemoczony.
Praca dopiero się zaczyna,
Słychać komendy, ktoś przeklina.
Stalowe bele rozkładają
I do pontonów przykręcają.
Łączą pontony, zgrzyta stal,
To właśnie jest saperski bal.
Ktoś wpadł do wody, poszło koło,
Dziś w zimnej wodzie niewesoło.
Saperskim krokiem znoszą dyle,
Nie można spocząć nawet chwilę.
Ciężkie te dyle, niech cholera!
Coś się zacięło! Oficera!
Pospiesz się! Szybciej! To lebiega!
Już warkot kutrów tu dobiega.
Wciągają człony w mostu oś,
Za opóźnienie beknie ktoś.
Już jest w porządku, most gotowy,
Aż stumetrowy, pontonowy.
A chłopcy mokrzy i zmęczeni,
Szczęśliwi i za-do-wo-le-ni.
Łódź, kwiecień 2009 r.
Czarna śmierć
Słońce już o horyzont swoją głowę wspiera,
Całodzienną pracą widocznie znużone.
Chmury wokół i niebo w purpurę ubiera,
Oświetlając powoje w pnie dębu wczepione.
Zieleń trawy soczysta, upstrzona kwiatami
Różnych odmian, odcieni, kształtów i wielkości.
Jak tęcza epatuje swymi kolorami,
Wyśpiewując hymn życia i wiecznej młodości.
Ten sielankowy obraz jest tylko złudzeniem.
W tym trawiastym kobiercu śmierć czai się podła.
Tu historia niestety znów kładzie się cieniem.
To pokrętna zabawka wojennego godła.
To czarna śmierć, co w ziemi siedzi przyczajona
W żelaznej skorupie ukryta zdradziecko
Czeka w fałszywej ciszy, jak gdyby uśpiona,
By rozszarpać żołnierza, dziewczynę lub dziecko.
Aby minę rozbroić trzeba własne życie
Postawić w ciemno, tak jak w grze w pokera
I nie wchodzi w rachubę tej stawki przebicie.
To tylko obowiązek każdego sapera..
Łódź, kwiecień 2009 r
Jeżyk
Wybrał się jeżyk w drogę do Zgierza
Tam się osiedlić jeżyk zamierza.
Ta droga długa i wyboista,
Za to pogoda chłodna i dżdżysta.
Chce mu się chodzić pieszo i w słocie?
Dobrnął do Zgierza mokry i w błocie.
Już na rogatkach spotkał borsuka.
Oj nieprzyjemna jest z niego sztuka.
Borsuk na widok jeża sierść zjeżył,
Ostre jak brzytwy zęby wyszczerzył
I jako burmistrz , więc miasta głowa
Zwrócił się butnie, mówiąc te słowa:
Panie jeżu tu jest Zgierz,
Częściej swe ubranie pierz.
No i myć się też wypada.
Taka jest dziś moja rada.
Taki brudas, święte nieba,
Nam brudasów nie potrzeba.
Inaczej bym pana witał
Gdybyś przyniósł pan kapitał.
A pan biedny tak jak golce,
Nie okryte masz pan kolce.
Idź pan lepiej do Pabianic.
Do Pabianic? Nigdy! Za nic!
Nie dostał się jeżyk do Zgierza
Więc teraz do Łodzi zmierza.
Na drodze napotkał kreta,
Złocona jego kareta.
Ten w Zgierzu będzie przyjęty,
Bo ryje i jest majętny.
Jeż nadal drepcze wytrwale,
Wysokie jest jego morale.
Dobrnę do Łodzi do rana.
Łódź – ziemia obiecana.
Dostanę tam pracę, mieszkanie,
Lecz najpierw zjem tam śniadanie.
Dotarł do Łodzi – świtało,
Z wysiłku go wszystko bolało.
Śniadania nie zjadł – za wcześnie.
Barmani są jeszcze we śnie.
Nie dostał się też do hotelu,
Bo na raz przybyło zbyt wielu.
W marzeniach zostało mieszkanie.
Oj, zmienię o Łodzi zdanie.
Nie dostał też żadnej pracy,
Bez pracy nie ma kołaczy,
Nie ma kołaczy ni chleba.
Czy jest pilniejsza potrzeba?
Szedł śpiący, zmarznięty i głodny,
Na szczęście dzień był pogodny.
Niektórzy mieszkańcy Łodzi,
Nie byli to ludzie młodzi,
Namawiali go, choć bez skutku,
By poparł dzień krasnoludków.
Byłby on wolny od pracy,
Bowiem już nawet Horacy
Wspominał o konieczności
Wyniesienia ich do godności
Krasnali opatrzności.
Według niezbyt starej sagi
Mieli na tyle odwagi
By presji Łodzian się oprzeć
I prezydenta poprzeć.
O czynie tym dobrze pamięta
Ekipa prezydenta.
Kto się za świętem opowie
Mieszkanie dostanie w Rzgowie
I pracę być może w Tuszynie,
W panoramicznym kinie.
Jeżyk nie poparł święta.
Rzekł: niech każdy zapamięta;
Nie w głowie jeżom łapówki,
Chcemy spokojne mieć główki.
Jeże uczciwą pracą
Zazwyczaj się nie bogacą,
Lecz żyją w spokoju ducha
I żadna zawierucha
Odmienić tego nie zdoła.
Tego uczyła nas szkoła,
Tego rodzice uczyli,
Tak też będziemy żyli.
Wspomnienia
Już pociemniało srebro, złoto straciło blask
I kościelne dachy pokryły się patyną
Cieszyć nas już przestał poranka złoty brzask.
Wspomnienia z lat młodości w mrokach przeszłości giną
I urok strzech słomianych, wiatracznych skrzydeł szum
Li tylko pozostanie na kartach starych ksiąg.
Zwietrzeje z głów fantazja, jak z czarki mocny rum.
Wśród kartek zaś sztambucha zwiądł już różany pąk.
Ze starych fotografii w szyderczym półuśmiechu
Zezuje nasza młodość, wzbudza tęsknotę, żal.
Możemy się ponownie tarzać w miłosnym grzechu,
Wspominać pocałunki i szkolny pierwszy bal.
Coś cię zaczyna dławić, duszę przeszywa ból,
Na zdjęcie ukochanej spłynęła wielka łza.
Chciałbyś być jeszcze zdolny do odgrywania ról,
Wydaje ci się jeszcze, że młodość nadal trwa.
Otrzeźwienie
Gdy leżę samotnie półsenny
W zielonym gąszczu rozmarzony,
W górze grasuje wiatr wiosenny
Pieszcząc wysmukłe drzew korony,
Wspominam życia mego dzieje.
Sięgam do czasów mej młodości.
Strzępy pamięci w całość kleję,
Wyławiam z krainy nicości.
Pragnę ożywić to wspomnienie,
Co w głębi duszy mej siedziało.
Wywlec je z cienia zapomnienia,
Znów je przyoblec w krew i ciało.
I tak jak w roku sześćdziesiątym
Siedzisz tuż przy mnie roześmiana
I w odpowiedzi na zaloty
Z pamięci cytujesz Leśmiana.
Dotykam twej gorącej dłoni,
Jestem już prawie w szóstym niebie,
Skroń moja tuż przy twojej skroni.
Jak bardziej zbliżyć się do ciebie?
Już, już mam w głowie rozwiązanie,
Już mam na atak się odważyć.
Być może stracę zaufanie?
Lepiej dokładnie to rozważyć.
Gdy rozpatruję za i przeciw,
Ona ze złością szepce z cicha:
No wreszcie się zdecyduj na coś,
Pocałuj wreszcie mnie u licha.
Gdy już marzenia krew rozgrzały,
Nagle: tupanie, chrzęszczą liście.
Parka nade mną się pochyla.
Dziadku! Wy chyba zasłabliście.
Łódź, 22. 01. 2010r.
Powrót do domu
Już lipy pożółkły a buki w purpurze
I kwiaty powiędły i skrócił się dzień.
Żaby zaprzestały śpiewu w zgodnym chórze,
Powojem obrósł starej brzozy pień.
Zieleń łąki pokrył mgielny opar biały,
Babie lato błądzi, pętli się wśród drzew
A księżyc po niebie czołga się ospały.
Umilkł już słowików cowieczorny śpiew..
Burza widać idzie, mruga błysk po błysku
A horyzont gorze – pożegnanie dnia,
Choć jeszcze gawrony kręcą się po rżysku.
Od wioski dobiega ujadanie psa.
Ścieżką popod borem chłopina się toczy
Trzyma się roweru, przechyli flaszeczkę,
To potknie się, zaklnie, to przeciera oczy
I znów się zatrzyma, pociągnie troszeczkę.
Czy dobrnie do chaty? Czy na miedzy padnie?
To nie jest istotne, ważne aby mógł
Wychylić do reszty, póki coś jest na dnie
A dzieci wychowa, jak pozwoli Bóg.
Łódź, marzec 2009 r.
MARIA
Chybotliwy płomień świecy
I cieni na ścianie granie.
W oparach tajemnych ciszy,
Ich mieszanie, gotowanie.
Jak w pracowni alchemika,
Związki kwaśne, alkaliczne,
Substancja substancję przenika,
Kamienie filozoficzne.
W ciemnym wnętrzu starej budy
Przesypujesz ziemi tony,
By wydobyć z ciemnej grudy
Pozytony, elektrony.
Ojczyzna hen za górami,
Ty zaś u brzegu Sekwany
Chemicznymi równaniami
Zapełniasz puste diagramy.
Za oknami późną nocą
Poruszają się dwa cienie.
Któż im powie z jaką mocą
Działają śmierci promienie ?
Łódź, kwiecień 200
P r o ś b a Łódź, dn. 11 kwietnia 2018 r.
Gdy już znużony zejdę z tego świata
I wniknę w czeluść bezdenną i ciemną
Ty dasz mi Boże skrzydła żebym wzlatał
Ponad naszą Ziemię bogatą i plenną.
Ponad kobierce tkane w wielkim trudzie,
Nicią pszeniczną, co w słońcu złotem lśni
Sieją ją i zbierają, zwykli prości ludzie,
W spiekotę letnią oraz w słotne dni.
Daj mi możliwość, abym poprzez wieki,
Mógł szarpać struny pospołu z muzami,
Kąpać się w pieśniach, co płyną jak rzeki,
Chłonąc rzeczywistość wszystkimi zmysłami.
Mógł podziwiać gwiazdy i księżyca wschody,
Wysp koralowych wapienne ostrogi
Gejzerów tryski życiodajnej wody,
Rozmokłe łąki i piaszczyste drogi.
Bym mógł podziwiać cuda tego świata
Śnieżne gór szczyty, przepastne doliny,
Wilka jak przemyka i jak orzeł wzlata,
Jak rosną sekwoje i kwitną maliny.
Abym mógł śledzić myśli ludzkiej dzieje,
Nowe wynalazki, budowle ogromne,
Podróże kosmiczne, lot na Kasjopeję.
Pochyl się o stwórco, wszak prośby są skromne.
Powiedz dokąd myśl ta ludzkość doprowadzi,
Może tylko na Marsa lub hen na kwazary.
A może i o dalsze wszechświaty zawadzi.
Wybierze świat nowy, porzucając stary.
Spotka tam być może , w tym nieznanym świecie,
Braci, których grono pacierze odmawia,
Wierząc, że w Betlejem zrodziło się dziecię,
Które śmiercią na krzyżu duszyczki ich zbawia.
Fanatyzm
Na Anioł Pański biją dzwony,
Ich głos się niesie poprzez pola
Idzie wędrowiec utrudzony.
Ciężka pątnika jest dziś dola
Habit już cały zakurzony
Kaptur przed słońcem głowę chroni
Nadal srebrzyście biją dzwony.
Modlitwa ich przed kusym broni.
Wspomaga kostur i różaniec.
Idą by ślepo bronić wiary,
By podli: kacerz i zaprzaniec
Ponieśli zasłużone kary.
Idą na mrozie i w spiekocie,
Nie straszna jest im żadna droga.
Idą zmarznięci, idą w pocie.
To dla Jezusa, to dla Boga.
W jego imieniu są gotowi
Budować, niszczyć i mordować.
Wstępują w ich zastępy nowi.
O Chryste! Do boju prowadź.
Gotowi ponieść wszelkie trudy
Dla dobra wiary, dla Jezusa Wymiotą wszystkie ludzkie brudy
O! nie odwiedzie ich pokusa.
Papież w tym dziele patronował,
A oni podpalali stosy,
Kacerzy dobra kler przejmował,
Pęczniały księże brzuchy, trzosy.
Fanatyzm tworzy nowe stosy.
Hamuje postęp i naukę,
Nie bacząc na sprzeciwu głosy,
Ocenzurował również sztukę.
Kotek
Zwierz ten żyje pośród nas
Jest powszechnie kotem zwany
Wiele jest też kocich ras.
Wszystkie rasy my kochamy.
Sierść ma gładką, tak jak puch,
Stąpa cicho niczym duch.
Każdy szelest kotek słyszy,
Doskonale łapie myszy.
Łapie też niestety ptaszki
I uwielbia wprost igraszki.
Ma bardzo ostre pazury,
Lubi patrzyć na nas z góry.
Nocą kontroluje dachy
I te z papy i te z blachy..
Marzec, to dlań czas miłości.
Szuka żony - wtedy pości.
Wszystkie koty mają chętkę
Na zieloną kocimiętkę.
Czy to mały, czy też duży
Kocimiętką się odurzy.
Gdy napadną go złe psy,
Wyszczerzając nań swoje kły,
Wtedy grzbiet swój w łuk wygina
I obronę rozpoczyna.
Prycha na nie i szarżuje
I pazury pokazuje.
Odnosi on skutek taki,
Że uciekną psiaki w krzaki.
Licznych krewnych w świecie ma:
Tygrysa, lamparta, lwa.
Geparda i karakala,
Rysia, pumę i serwala.
W naszych lasach ma też żbika,
Spotkań z żbikiem nie unika.
Lubi sypiać na kanapie,
Nie ruszaj go, bo podrapie.
O Barbarze
Gdy zupę ważę w garze,
Zazwyczaj, wówczas marzę
O czarnookiej Barbarze.
Gdy drzemię na tapczanie
Śnią mi się różne panie
Oraz z Barbarą spotkanie.
A kiedy się już odważę
Oświadczyć się Barbarze,
Pierścionek wręczę w darze.
Jak będzie naszej parze
W miesiącu miodowym w Dakarze
I jacy z nas figlarze,
Najbliższy czas pokaże.
Już po niedługim czasie,
Z grubsza przewidzieć da się,
Basia powije Kasię,
Później, zaś Jasia i Stasię.
Gdy Janek już dorośnie,
Przy dwudziestej którejś wiośnie,
Zapała uczuciem do Jadzi lub Róży
I wszystko się znów powtórzy.
Lipy
Choć minęło wiele czasu,
Wszystkie lipy z Czarnolasu
Między sobą toczą spory,
Aż się sypią szczątki kory,
Pod której to konarami,
Rozsądźcie to może sami,
Oczekiwał przyjścia weny,
Aby tworzyć pieśni, treny,
W ciepłe i pogodne lato
Maleńkiej Urszulki tato.
Choć zgasła już jego lutnia,
Do dziś toczy się lip kłótnia.
Wieczór na wsi
Słońce już za las się kryje,
Wolno wpełza chłodny mrok .
Czasem w dali pies zawyje.
Już wytężać trzeba wzrok.
Stara lipa rozłożyła
Swe konary wokół pnia,
Aby spostrzec jak ogromne,
Trzeba było przyjść za dnia.
Zapach kwiecia lipowego
Miesza się z zapachem łąk.
Mącąc ciszę w dal odleciał
Zapóźniony trzmiel lub bąk.
Ptasi sejm
W upalnym dniu późnego lata,
Na pięknej, leśnej polanie,
Wszystkie ptaki tego świata
Postanowiły odbyć zebranie,
By odpowiedzieć na pytanie:
Kto właściwą jest postacią,
Aby władać ptasią bracią.
Trzeba rozwiać wątpliwości,
Bowiem wielu sobie rości
Prawo do ptasiej korony.
Zgłaszają je nawet wrony..
Także drozdy i pustułki
Zięby, dzwońce i jaskółki,
Wróble, czajki i jeżyki,
Sójki, sroki i czyżyki ,
Mewy, łyski i puszczyki,
Orły, sępy i dzięcioły,
Siewki, dudki i kwiczoły
Oraz tukan i rybitwa.
Prawie rozgorzała bitwa.
Gdyby nie sowy, kondory,
Spór trwał by aż do tej pory.
Mądre sowy ustaliły,
A kondory potwierdziły
Że koliber, czy też kos,
Każdy z nich ma jeden głos
Zapanował w sejmie ład,
Każdy ptak jest z tego rad.
Potem ptaki głosowały,
W głosowaniu zaś wybrały
Orła, by sprawował władzę.
Bocian wówczas zabrał głos:
Ja wam z całej duszy radzę,
By pomagał mu w tym kos.
Wróbel poparł, mówiąc: racja.
Teraz będzie demokracja.
Nastały dziś takie czasy,
By we władzach także masy
Udział miały, po wsze czasy.
Na tym sejmik zakończono.
Wszystko, co postanowiono,
Szybko w życie wprowadzono.
Historia rozstań
Wspomnienie
Powracam myślą do tych chwil, które pochłonął czas,
Kiedy amora celny strzał, razem ugodził nas.
Historię rozstań z ukochaną kryje już czasu mgła
Pamiętam jej tłumiony płacz, niejedna błysła łza.
Mówiłem otrzyj perły łez o ukochana ma,
Wszak świat nie kończy jeszcze się, a miłość nasza trwa.
Za rok, czy dwa, ja wrócę znów, scałuję wszystkie łzy,
Przez życie będziem dalej szli i kwitnąć będą bzy.
Pąsowej róży świeży pąk przystrajał twoją skroń,
Przy twojej piersi moja pierś, w mej dłoni twoja dłoń.
Na wpół omdlałe ciało twe, bezwolnie do mnie lgnie
I w tym uścisku każde z nas na zawsze zostać chce.
Pamiętam zapach włosów twych, smak czereśniowych ust,
Jak odpinałem suwak by pieścić twój jędrny biust.
Przysięgi twojej cichy szept w umyśle moim tkwi
I choć minęło wiele lat, po nocach mi się śni.
Wróciłem już i szukam jej – obiektu mej miłości,
Lecz dowiedziałem się, że z innym gniazdko mości.
To tęskny czardasz uwiódł ją i pełny wina dzban,
Pocieszył ją przystojny frant, poszła już w nowy tan.
Zielarka
Na wrzosowej polanie kurna stała chata,
W niej starucha szczerbata mieszkała wraz z kotem.
Obok do ziół suszarnia – wpół spróchniała wiata,
Stołki, garnki i miski pod chruścianym płotem.
Wychodziła z chaty, wspierała kosturem,
Gdy tylko na niebie zjawiło się słońce.
W długiej kiecce w łatach, przepasana sznurem,
Bieży żwawo, kulejąc po kwiecistej łące.
Wśród łąk, łęgów, moczarów błądziła szukając
Ziół, korzonków i kwiatków na choroby wszelkie.
Czasem lisa spotkała, czasem czmychnął zając,
A to dzik się ukazał, to wilczysko wielkie.
Z ziół tych przyrządzała rozmaite leki,
Więc ludność okoliczna w wypadku choroby,
Przychodziła do chatki, tak jak do apteki,
Po leki na serce, ból głowy, wątroby.
Stara chorych leczyła diagnozy stawiała,
Zalecała napary, wlewy i okłady.
Za czynione usługi nędzne grosze brała.
Z zasady, bardzo trafne były jej porady.
Lecz zawistny doktor z pobliskiego sioła,
Wieści rozgłasza o czarach staruchy.
Gdy proboszcz się dowiedział, na kazaniach wołał:
Ukarać czarownice, bo ściąga złe duchy.
Lud nie pomny jej zasług, szykuje się tłumnie
Sprawiedliwość wymierzyć w myśl boskiego prawa.
W niedzielę, zbrojni w kije, ruszają po sumie.
Ogólne podniecenie, harmider i wrzawa.
Dobrnęli na polanę w fanatycznym szale,
Babę stłukli kijami, przewrócili wiatę
A słoje z lekami rozbili w zapale.
Kończąc przedsięwzięcie, podpalili chatę.
* * *
Nie chcę bawić się w pytie, ani z fusów wróżyć,
Gdy dewocja z ciemnotą wśród nas się panoszą,
Obrazek z czasów saskich, może się powtórzyć.
Szowinizm z ksenofobią znów głowę podnoszą.
20 lipca 2018
Wspomnienia
Już pociemniało srebro, złoto straciło blask
I kościelne dachy pokryły się patyną
Cieszyć nas już przestał poranka złoty brzask.
Wspomnienia z lat młodości w mrokach przeszłości giną
I urok strzech słomianych, wiatracznych skrzydeł szum
Li tylko pozostanie na kartach starych ksiąg.
Zwietrzeje z głów fantazja, jak z czarki mocny rum.
Wśród kartek zaś sztambucha zwiądł już różany pąk.
Ze starych fotografii w szyderczym półuśmiechu
Zezuje nasza młodość, wzbudza tęsknotę, żal.
Możemy się ponownie tarzać w miłosnym grzechu,
Wspominać pocałunki i szkolny pierwszy bal.
Coś cię zaczyna dławić, duszę przeszywa ból,
Na zdjęcie ukochanej spłynęła wielka łza.
Chciałbyś być jeszcze zdolny do odgrywania ról,
Wydaje ci się jeszcze, że młodość nadal trwa.