Stowarzyszenie Saperów Polskich

Koło nr.28 w Łodzi

Menu

 

       Pontonierka

Pamiętam, gdy na Odry brzegu

Stanęli chłopcy w dwuszeregu.

Młodzieńcze twarze opalone,

Pełne powagi i skupione.

Dowódca stawia im zadanie:

W ciągu godziny most niech stanie

Z pontonów parku Te Pe Pe.

Każdy do pracy aż się rwie.

Lecz na komendę trzeba czekać,

Nikt tu nie myśli aby zwlekać.

Wystrzał i raca pnie się w górę,

Prawie ociera się o chmurę.

A tu na dole ruch i krzyki,

Zawyły na starach silniki,         .

                                                   Pontony zrzucają na wodę                                                              
W chłodną, deszczową niepogodę.

Wskakują chłopcy na pontony,

Niejeden jest już przemoczony.

Praca dopiero się zaczyna,

Słychać komendy, ktoś przeklina.

Stalowe bele rozkładają

I do pontonów przykręcają.

Łączą pontony, zgrzyta stal,

To właśnie jest saperski bal.      
Ktoś wpadł do wody, poszło koło,

Dziś w zimnej wodzie niewesoło.     
Saperskim krokiem znoszą dyle,

Nie można spocząć nawet chwilę.          
Ciężkie te dyle, niech cholera!

Coś się zacięło! Oficera!

Pospiesz się! Szybciej! To lebiega!

Już warkot kutrów tu dobiega.

Wciągają człony w mostu oś,

Za opóźnienie beknie ktoś.

Już jest w porządku, most gotowy,

Aż stumetrowy, pontonowy.

A chłopcy mokrzy i zmęczeni,

Szczęśliwi i za-do-wo-le-ni.

 

                               Łódź, kwiecień 2009 r. 
                                                                 

   Czarna śmierć

 

Słońce już o horyzont swoją głowę wspiera,

Całodzienną pracą widocznie znużone.

Chmury wokół i niebo w purpurę ubiera,

Oświetlając powoje w pnie dębu wczepione.

 

Zieleń trawy soczysta, upstrzona kwiatami

Różnych odmian, odcieni, kształtów i wielkości.

Jak tęcza epatuje swymi kolorami,

Wyśpiewując hymn życia i wiecznej młodości.

 

Ten sielankowy obraz jest tylko złudzeniem.

W tym trawiastym kobiercu śmierć czai się podła.

Tu historia niestety znów kładzie się cieniem.

To pokrętna zabawka wojennego godła.

 

To czarna śmierć, co w ziemi siedzi przyczajona

W żelaznej skorupie ukryta zdradziecko

Czeka w fałszywej ciszy, jak gdyby uśpiona,

By rozszarpać żołnierza, dziewczynę lub dziecko.

 

Aby minę rozbroić trzeba własne życie

Postawić w ciemno, tak jak w grze w pokera

I nie wchodzi w rachubę tej stawki przebicie.

To tylko obowiązek każdego sapera..

 

                                             Łódź, kwiecień 2009 r

    Jeżyk

Wybrał się jeżyk w drogę do Zgierza

Tam się osiedlić jeżyk zamierza.

Ta droga długa i wyboista,

Za to pogoda chłodna i dżdżysta.

Chce mu się chodzić pieszo i w słocie?

Dobrnął do Zgierza mokry i w błocie.

Już na rogatkach spotkał borsuka.

Oj nieprzyjemna jest z niego sztuka.

Borsuk na widok jeża sierść zjeżył,

Ostre jak brzytwy zęby wyszczerzył

I jako burmistrz , więc miasta głowa

Zwrócił się butnie, mówiąc te słowa:

Panie jeżu tu jest Zgierz,

Częściej swe ubranie pierz.

No i myć się też wypada.

Taka jest dziś moja rada.

Taki brudas, święte nieba,

Nam brudasów nie potrzeba.

Inaczej bym pana witał

Gdybyś przyniósł pan kapitał.

A pan biedny tak jak golce,

Nie okryte masz pan kolce.

Idź pan lepiej do Pabianic.

Do Pabianic? Nigdy! Za nic!

Nie dostał się jeżyk do Zgierza

Więc teraz do Łodzi zmierza.

Na drodze napotkał kreta,

Złocona jego kareta.

Ten w Zgierzu będzie przyjęty,

Bo ryje i jest majętny.

Jeż nadal drepcze wytrwale,

Wysokie jest jego morale.

Dobrnę do Łodzi do rana.

Łódź – ziemia obiecana.

Dostanę tam pracę, mieszkanie,

Lecz najpierw zjem tam śniadanie.

Dotarł do Łodzi – świtało,

Z wysiłku go wszystko bolało.

Śniadania nie zjadł – za wcześnie.

Barmani są jeszcze we śnie.

Nie dostał się też do hotelu,

Bo na raz przybyło zbyt wielu.

W marzeniach zostało mieszkanie.

Oj, zmienię o Łodzi zdanie.

Nie dostał też żadnej pracy,

Bez pracy nie ma kołaczy,

Nie ma kołaczy ni chleba.

Czy jest pilniejsza potrzeba?

Szedł śpiący, zmarznięty i głodny,

Na szczęście dzień był pogodny.

Niektórzy mieszkańcy Łodzi,

Nie byli to ludzie młodzi,

Namawiali go, choć bez skutku,

By poparł dzień krasnoludków.

Byłby on wolny od pracy,

Bowiem już nawet Horacy

Wspominał o konieczności

Wyniesienia ich do godności

Krasnali opatrzności.

Według niezbyt starej sagi

Mieli na tyle odwagi

By presji Łodzian się oprzeć

I prezydenta poprzeć.

O czynie tym dobrze pamięta

Ekipa prezydenta.

Kto się za świętem opowie

Mieszkanie dostanie w Rzgowie

I pracę być może w Tuszynie,

W panoramicznym kinie.

Jeżyk nie poparł święta.

Rzekł: niech każdy zapamięta;

Nie w głowie jeżom łapówki,

Chcemy spokojne mieć główki.

Jeże uczciwą pracą                  
Zazwyczaj się nie bogacą,

Lecz żyją w spokoju ducha

I żadna zawierucha

Odmienić tego nie zdoła.

Tego uczyła nas szkoła,

Tego rodzice uczyli,

Tak też będziemy żyli.


 Wspomnienia

Już pociemniało srebro, złoto straciło blask

I kościelne dachy pokryły się patyną

Cieszyć nas już przestał poranka złoty brzask.

Wspomnienia z lat młodości w mrokach przeszłości giną

 

I urok strzech słomianych, wiatracznych skrzydeł szum

Li tylko pozostanie na kartach starych ksiąg.

Zwietrzeje z głów fantazja, jak z czarki mocny rum.

Wśród kartek zaś sztambucha zwiądł już różany pąk.

 

Ze starych fotografii w szyderczym półuśmiechu

Zezuje nasza młodość, wzbudza tęsknotę, żal.

Możemy się ponownie tarzać w miłosnym grzechu,

Wspominać pocałunki i szkolny pierwszy bal.

 

Coś cię zaczyna dławić, duszę przeszywa ból,

Na zdjęcie ukochanej spłynęła wielka łza.

Chciałbyś być jeszcze zdolny do odgrywania ról,

Wydaje ci się jeszcze, że młodość nadal trwa.

 

Otrzeźwienie

Gdy leżę samotnie półsenny

W zielonym gąszczu rozmarzony,

W górze grasuje wiatr wiosenny

Pieszcząc wysmukłe drzew korony,

 

Wspominam życia mego dzieje.

Sięgam do czasów mej młodości.

Strzępy pamięci w całość kleję,

Wyławiam z krainy nicości.

 

Pragnę ożywić to wspomnienie,

Co w głębi duszy mej siedziało.

Wywlec je z cienia zapomnienia,

Znów je przyoblec w krew i ciało.

 

I tak jak w roku sześćdziesiątym

Siedzisz tuż przy mnie roześmiana

I w odpowiedzi na zaloty

Z pamięci cytujesz Leśmiana.

 

Dotykam twej gorącej dłoni,

Jestem już prawie w szóstym niebie,

Skroń moja tuż przy twojej skroni.

Jak bardziej zbliżyć się do ciebie?

 

Już, już mam w głowie rozwiązanie,

Już mam na atak się odważyć.

Być może stracę zaufanie?

Lepiej dokładnie to rozważyć.

 

Gdy rozpatruję za i przeciw,

Ona ze złością szepce z cicha:

No wreszcie się zdecyduj na coś,

Pocałuj wreszcie mnie u licha.

 

Gdy już marzenia krew rozgrzały,

Nagle: tupanie, chrzęszczą liście.

Parka nade mną się pochyla.

Dziadku! Wy chyba zasłabliście.

 

                                                     Łódź, 22. 01. 2010r.


                 Powrót do domu

 

Już lipy pożółkły a buki w purpurze

I kwiaty powiędły i skrócił się dzień.

Żaby zaprzestały śpiewu w zgodnym chórze,

Powojem obrósł starej brzozy pień.

 

Zieleń łąki pokrył mgielny opar biały,

Babie lato błądzi, pętli się wśród drzew

A księżyc po niebie czołga się ospały.

Umilkł już słowików cowieczorny śpiew..

 

Burza widać idzie, mruga błysk po błysku

A horyzont gorze – pożegnanie dnia,

Choć jeszcze gawrony kręcą się po rżysku.

Od wioski dobiega ujadanie psa.

 

Ścieżką popod borem chłopina się toczy

Trzyma się roweru, przechyli flaszeczkę,

To potknie się, zaklnie, to przeciera oczy

I znów się zatrzyma, pociągnie troszeczkę.

 

Czy dobrnie do chaty? Czy na miedzy padnie?

To nie jest istotne, ważne aby mógł

Wychylić do reszty, póki coś jest na dnie

A dzieci wychowa, jak pozwoli Bóg.

                                                          Łódź, marzec 2009 r.


 

MARIA

Chybotliwy płomień świecy
I cieni na ścianie granie.
W oparach tajemnych ciszy,
Ich mieszanie, gotowanie.

Jak w pracowni alchemika,
Związki kwaśne, alkaliczne,
Substancja substancję przenika,
Kamienie filozoficzne.

W ciemnym wnętrzu starej budy
Przesypujesz ziemi tony,
By wydobyć z ciemnej grudy
Pozytony, elektrony.

Ojczyzna hen za górami,
Ty zaś u brzegu Sekwany
Chemicznymi równaniami
Zapełniasz puste diagramy.

Za oknami późną nocą

Poruszają się dwa cienie.
Któż im powie z jaką mocą
Działają śmierci promienie ?

                                                          Łódź, kwiecień 200
    

                                              P r o ś b a                    Łódź, dn. 11 kwietnia 2018 r.

Gdy już znużony zejdę z tego świata

I wniknę w czeluść bezdenną i ciemną

Ty dasz mi Boże skrzydła żebym wzlatał

Ponad   naszą Ziemię   bogatą i plenną.

Ponad kobierce tkane w wielkim trudzie,

Nicią pszeniczną, co w słońcu złotem lśni

Sieją   ją i zbierają, zwykli prości ludzie,

W spiekotę letnią oraz w słotne dni.

Daj mi możliwość, abym poprzez wieki,

Mógł szarpać struny pospołu z muzami,

Kąpać się w pieśniach, co płyną jak rzeki,

Chłonąc rzeczywistość wszystkimi zmysłami.

Mógł podziwiać gwiazdy i księżyca wschody,

Wysp koralowych wapienne ostrogi

Gejzerów tryski życiodajnej wody,

Rozmokłe łąki i piaszczyste drogi.

Bym mógł podziwiać cuda tego świata

Śnieżne gór szczyty, przepastne doliny,

Wilka jak przemyka i jak orzeł wzlata,

Jak rosną sekwoje i kwitną maliny.

Abym mógł śledzić myśli ludzkiej dzieje,

Nowe wynalazki, budowle ogromne,

Podróże kosmiczne, lot na Kasjopeję.

Pochyl   się o stwórco, wszak prośby są skromne.

Powiedz dokąd myśl ta ludzkość doprowadzi,

Może tylko na Marsa lub hen na kwazary.

A może i o dalsze wszechświaty zawadzi.

Wybierze świat nowy, porzucając stary.

Spotka tam być może , w tym nieznanym świecie,

Braci, których grono pacierze odmawia,

Wierząc, że w Betlejem zrodziło się dziecię,

Które śmiercią na krzyżu duszyczki ich zbawia.



    Fanatyzm

Na Anioł Pański biją dzwony,

Ich głos się niesie poprzez pola

Idzie wędrowiec utrudzony.             

Ciężka pątnika jest dziś dola

Habit już cały zakurzony

Kaptur przed słońcem głowę chroni

Nadal srebrzyście biją dzwony.

Modlitwa ich przed kusym broni.

Wspomaga kostur i różaniec.

Idą by ślepo bronić wiary,

By podli: kacerz i zaprzaniec

Ponieśli zasłużone kary.

Idą na mrozie i w spiekocie,

Nie straszna jest im żadna droga.

Idą zmarznięci, idą w pocie.

To dla Jezusa, to dla Boga.

W jego imieniu są gotowi

Budować, niszczyć i mordować.

Wstępują w ich zastępy nowi.

O Chryste! Do boju prowadź.

Gotowi ponieść wszelkie trudy

                                                          Dla dobra wiary, dla Jezusa                                                                                       Wymiotą wszystkie ludzkie brudy                                 
O! nie odwiedzie ich pokusa.

Papież w tym dziele patronował,

A oni podpalali stosy,

Kacerzy dobra kler przejmował,

Pęczniały księże brzuchy, trzosy.

Fanatyzm tworzy nowe stosy.

Hamuje postęp i naukę,

Nie bacząc na sprzeciwu głosy,

Ocenzurował również sztukę.


Kotek

Zwierz ten żyje pośród nas

Jest powszechnie kotem zwany

Wiele jest też kocich ras.

Wszystkie rasy my kochamy.

Sierść ma gładką, tak jak puch,

Stąpa cicho niczym duch.

Każdy szelest kotek słyszy,

Doskonale łapie myszy.

Łapie też niestety ptaszki

I uwielbia wprost igraszki.

Ma bardzo ostre pazury,

Lubi patrzyć na nas z góry.

Nocą kontroluje dachy

I te z papy i te z blachy..

Marzec, to dlań czas miłości.

Szuka żony - wtedy pości.

Wszystkie koty mają chętkę

Na zieloną kocimiętkę.

Czy to mały, czy też duży

Kocimiętką się odurzy.

                      Gdy napadną go złe psy,                   
                  Wyszczerzając nań swoje kły,

Wtedy grzbiet swój w łuk wygina

I obronę rozpoczyna.

Prycha na nie i szarżuje

I pazury pokazuje.

Odnosi on skutek taki,

Że uciekną psiaki w krzaki.

Licznych krewnych w świecie ma:

Tygrysa, lamparta, lwa.

Geparda i karakala,

Rysia, pumę i serwala.

W naszych lasach ma też żbika,

Spotkań z żbikiem nie unika.

Lubi sypiać na kanapie,

Nie ruszaj go, bo podrapie.

                        
 O Barbarze

Gdy zupę ważę w garze,

Zazwyczaj, wówczas marzę

O czarnookiej Barbarze.

Gdy drzemię na tapczanie

Śnią mi się różne panie

Oraz z Barbarą spotkanie.

A kiedy się już odważę

Oświadczyć się Barbarze,

Pierścionek wręczę w darze.

Jak będzie naszej parze

W miesiącu miodowym w Dakarze

I jacy z nas figlarze,

Najbliższy czas pokaże.

Już po niedługim czasie,

Z grubsza przewidzieć da się,

Basia powije Kasię,

Później, zaś Jasia i Stasię.

Gdy Janek już dorośnie,

Przy dwudziestej którejś wiośnie,

Zapała uczuciem do Jadzi lub Róży

I wszystko się znów powtórzy.

              

   Lipy

Choć minęło wiele czasu,

Wszystkie lipy z Czarnolasu

Między sobą toczą spory,

            Aż się sypią szczątki kory,           

Pod której to konarami,

Rozsądźcie to może sami,

Oczekiwał przyjścia weny,

Aby tworzyć pieśni, treny,

W ciepłe i pogodne lato

Maleńkiej Urszulki tato.

Choć zgasła już jego lutnia,

Do dziś toczy się lip kłótnia.
  

                                      

  Wieczór na wsi

Słońce już za las się kryje,

Wolno wpełza chłodny mrok .

Czasem w dali pies zawyje.

Już wytężać trzeba wzrok.

Stara lipa rozłożyła

Swe konary wokół pnia,

Aby spostrzec jak ogromne,

Trzeba było przyjść za dnia.

Zapach kwiecia lipowego

Miesza się z zapachem łąk.

Mącąc ciszę w dal odleciał

Zapóźniony trzmiel lub bąk.

                

Ptasi sejm     

W upalnym dniu późnego lata,

Na pięknej, leśnej polanie,

Wszystkie ptaki tego świata

Postanowiły odbyć zebranie,

By odpowiedzieć na pytanie:

Kto właściwą jest postacią,

Aby władać ptasią bracią.

Trzeba rozwiać wątpliwości,

Bowiem wielu sobie rości

Prawo do ptasiej korony.

Zgłaszają je nawet wrony..

Także drozdy i pustułki

Zięby, dzwońce i jaskółki,

Wróble, czajki i jeżyki,

Sójki, sroki i czyżyki ,

Mewy, łyski i puszczyki,

Orły, sępy i dzięcioły,

Siewki, dudki i kwiczoły

Oraz tukan i rybitwa.

Prawie rozgorzała bitwa.

Gdyby nie sowy, kondory,

Spór trwał by aż do tej pory.

Mądre sowy ustaliły,

A kondory potwierdziły

Że koliber, czy też kos,

Każdy z nich ma jeden głos

Zapanował w sejmie ład,

Każdy ptak jest z tego rad.      

Potem ptaki głosowały,

    W głosowaniu zaś wybrały       
   Orła, by sprawował władzę.

Bocian wówczas zabrał głos:

Ja wam z całej duszy radzę,

By pomagał mu w tym kos.

Wróbel poparł, mówiąc: racja.

Teraz będzie demokracja.

Nastały dziś takie czasy,

By we władzach także masy

Udział miały, po wsze czasy.

Na tym sejmik zakończono.

Wszystko, co postanowiono,

Szybko w życie wprowadzono.

 



                                                                                           Historia rozstań

                         Wspomnienie

Powracam myślą do tych chwil, które pochłonął czas,

Kiedy amora celny strzał, razem ugodził nas.

Historię rozstań z ukochaną kryje już czasu mgła

Pamiętam jej tłumiony płacz, niejedna błysła łza.

Mówiłem otrzyj perły łez o ukochana ma,

Wszak świat nie kończy jeszcze się, a miłość nasza trwa.

Za rok, czy dwa, ja wrócę znów, scałuję wszystkie łzy,

Przez życie będziem dalej szli i kwitnąć będą bzy.

Pąsowej róży świeży pąk przystrajał twoją skroń,

Przy twojej piersi moja pierś, w mej dłoni twoja dłoń.

Na wpół omdlałe ciało twe, bezwolnie do mnie lgnie

I w tym uścisku każde z nas na zawsze zostać chce. 
       Pamiętam zapach włosów twych, smak czereśniowych ust,

Jak odpinałem suwak by pieścić twój jędrny biust.     
    Przysięgi twojej cichy szept w umyśle moim tkwi

I choć minęło wiele lat, po nocach mi się śni.

Wróciłem już i szukam jej – obiektu mej miłości,

Lecz dowiedziałem się, że z innym gniazdko mości.

To tęskny czardasz uwiódł ją i pełny wina dzban,

Pocieszył ją przystojny frant, poszła już w nowy tan.

            

     Zielarka

Na wrzosowej polanie kurna stała chata,

W niej starucha szczerbata mieszkała wraz z kotem.

Obok do ziół suszarnia – wpół spróchniała wiata,

Stołki, garnki i miski pod chruścianym płotem.

Wychodziła z chaty, wspierała kosturem,

Gdy tylko na niebie zjawiło się słońce.

W długiej kiecce w łatach, przepasana sznurem,

Bieży żwawo, kulejąc po kwiecistej łące.

Wśród łąk, łęgów, moczarów błądziła szukając

Ziół, korzonków i kwiatków na choroby wszelkie.

Czasem lisa spotkała, czasem czmychnął zając,

A to dzik się ukazał, to wilczysko wielkie.

Z ziół tych przyrządzała rozmaite leki,

Więc ludność okoliczna w wypadku choroby,

Przychodziła do chatki, tak jak do apteki,

Po leki na serce, ból głowy, wątroby.   
     Stara chorych leczyła diagnozy stawiała,

Zalecała napary, wlewy i okłady.

Za czynione usługi nędzne grosze brała.

Z zasady, bardzo trafne były jej porady.

Lecz zawistny doktor z pobliskiego sioła,

Wieści rozgłasza o czarach staruchy.

Gdy proboszcz się dowiedział, na kazaniach wołał:

Ukarać czarownice, bo ściąga złe duchy.

Lud nie pomny jej zasług, szykuje się tłumnie

Sprawiedliwość wymierzyć w myśl boskiego prawa.

W niedzielę, zbrojni w kije, ruszają po sumie.

Ogólne podniecenie, harmider i wrzawa.

Dobrnęli na polanę w fanatycznym szale,

Babę stłukli kijami, przewrócili wiatę

A słoje z lekami rozbili w zapale.

Kończąc przedsięwzięcie, podpalili chatę.

*   *   *

Nie chcę bawić się w pytie, ani z fusów wróżyć,

Gdy dewocja z ciemnotą wśród nas się panoszą,

Obrazek z czasów saskich, może się powtórzyć.

Szowinizm z ksenofobią znów głowę podnoszą.

20 lipca 2018  


                                                                          

Wspomnienia

Już pociemniało srebro, złoto straciło blask

I kościelne dachy pokryły się patyną

Cieszyć nas już przestał poranka złoty brzask.

Wspomnienia z lat młodości w mrokach przeszłości giną

I urok strzech słomianych, wiatracznych skrzydeł szum

Li tylko pozostanie na kartach starych ksiąg.

Zwietrzeje z głów fantazja, jak z czarki mocny rum.

Wśród kartek zaś sztambucha zwiądł już różany pąk.

Ze starych fotografii w szyderczym półuśmiechu

Zezuje nasza młodość, wzbudza tęsknotę, żal.

Możemy się ponownie tarzać w miłosnym grzechu,

Wspominać pocałunki i szkolny pierwszy bal.

Coś cię zaczyna dławić, duszę przeszywa ból,

Na zdjęcie ukochanej spłynęła wielka łza.

Chciałbyś być jeszcze zdolny do odgrywania ról,

Wydaje ci się jeszcze, że młodość nadal trwa.